M.S.G.: Michale, gdybyś mógł posłużyć się sentencją, która odzwierciedla Twoje codzienne działania oraz stanowi Twoje życiowe motto, jakie i czyje byłyby to słowa?

M.S.: Nie będę tu chyba bardzo oryginalny, ale coś co przyświecało od samego początku temu, czym się zajmuję, to sentencja: „Nie ma rzeczy niemożliwych”. Nie znam autora, jednakże jest to bardzo prawdziwe, bardzo życiowe. Wystarczy chcieć, a można przenosić góry, stąd też ta sentencja.

M.S.G.: Rozumiem, że te słowa nawigują również Twoje codzienne działania?

M.S.: Tak, na co dzień prowadzimy zajęcia dla ludzi, których tak naprawdę zarażamy swoją pasją. Bardzo często ludzie, którzy przychodzą do nas mówią: „Siłownia już mi się znudziła, fitness- ciągle to samo” i nagle po trzech, czterech treningach u nas mówią: „Kiedy nie mogę iść na trening, to czegoś mi brakuje, roznosi mnie energia”. Jak najbardziej, staramy się tutaj przenosić tą sentencję na życie innych. Tym bardziej, że prowadzone przez nas zajęcia bardzo często pozwalają przełamywać pewne wewnętrzne opory, pewne wewnętrzne bariery. Do dzisiaj mam przed oczyma obraz osoby, dziewczyny, która stwierdziła, że nie potrafi robić pompek i nigdy w życiu nie zrobiła ani jednej, a po trzech treningach zrobiła pierwsze pięć pompek w swoim życiu i była dumna, jakby wygrała w totolotka. Ktoś może powiedzieć: „Co to jest zrobić pięć pompek?”, ale personalnie dla takiej osoby było to duże wyzwanie, duże przeżycie. Nota bene, dzisiaj robi tych pompek dziesiątki. Każdy z nas ma indywidualne granice, które chce przekroczyć, albo nie wie, że te granice istnieją. My pozwalamy je odnaleźć, przekroczyć, pokonać, dzięki czemu ludzie odżywają na nowo – przynajmniej takie ja mam wrażenie.

M.S.G.: Czyli to nie tylko to, że nie ma rzeczy niemożliwych, ale zarażacie również pasją?

M.S.: Tak. Na przykład w tym roku mamy takiego kursanta, który ma rodzinę, ma dzieci, ma sytuowaną firmę i ostatnio dostałem od niego takiego maila: „Nie wiedziałem, że w wieku 40+ wyprowadzanie lewy, prawy, prosty będzie tak zabawne i że będzie mi sprawiało tyle frajdy. Coś, czego zawsze się obawiałem, tutaj staje się dużą radością, jest to ciągle bezpieczne, czuję się pod dobrą opieką. Robię coś, o czym nigdy nie myślałem, że będzie sprawiało mi frajdę i radość.”

M.S.G.: Czy to oznacza, że nie tylko rozwija swoją pasję, ale też pokonał obawy
i realizuje się w czymś, co kiedyś wydawało się niemożliwe?

M.S.: Dokładnie.

M.S.G.: Michale, jak rozpoczęła się Twoja przygoda z Krav Maga? Kiedy nastąpił ten moment, w którym stwierdziłeś, że chcesz trenować, że chcesz swoją pasją zarażać innych?

M.S.: Tak naprawdę nie było jednego konkretnego momentu, kiedy ja wymyśliłbym sobie, że znajdę w Internecie informację i będę to robił. W momencie, kiedy zaczynałem treningi, tak naprawdę nie było Internetu jeszcze tak szeroko rozpowszechnionego, dopiero raczkował. Wiem, że dla wielu czytelników życie bez Facebooka jest niewyobrażalne, Facebook jest od „zawsze” (śmiech). Zacząłem trening całkowicie z przypadku. Trafiłem do grupy, w której były prowadzone zajęcia - coś na kształt zaawansowanego harcerstwa, bardziej w kierunku paramilitarnym. Były tam organizowane treningi, które w większości polegały na musztrze, ale bardzo to kształtowało charakter, szczególnie w wieku młodzieńczym – w liceum, gdzie człowiek nie jest jeszcze do końca określony.

M.S.G.: Czyli kształtowanie charakteru w kontekście dyscypliny również?

M.S.: Dokładnie, dużo dyscypliny, współpracy i działań zespołowych, takich, które mogłyby nam się wydawać niemożliwe, a przy odpowiedniej dyscyplinie pokazano nam, że da się to zrobić. I właśnie wtedy to się zaczęło. W kwestii tego, kiedy zacząłem myśleć o tym, żeby nauczać innych - był taki moment moich treningów, kiedy studiowałem i wtedy nastał ten czas, kiedy pomyślałem: „Mam już pewien poziom, ale nie ma już czegoś takiego, że na każdym treningów uczę się czegoś nowego…”

M.S.: Czy to znaczy, że poczułeś, że przestajesz się rozwijać na tym etapie, na jakim się znalazłeś?

M.S.: Być może nie dostrzegałem tego rozwoju. Nie było to aż tak odczuwalne. Jeden z moich przyjaciół, który rozpoczął prowadzenie zajęć zapytał mnie, czy chciałbym prowadzić zajęcia szkoleniowe wraz z nim. Dla mnie było to dużym zaskoczeniem, bo nigdy wcześniej o tym nie myślałem, żeby aż tak daleko pójść. Jednak wspólnie podjęliśmy decyzję, że zaczniemy w tym kierunku działać. I tak to jest do dzisiaj. Kiedy zaczynałem, nigdy w życiu nie myślałem, że będzie to wyglądać tak, jak teraz. Do dzisiaj każdemu mówię - jak wspominam ten moment - że moja pierwsza grupa liczyła siedem osób i po czterech miesiącach musiałem ją zamknąć, bo codzienne dojazdy z Krakowa do Katowic powodowały, że więcej czasu spędzałem w środkach komunikacji, niż na sali treningowej. Skończyły się również moje oszczędności i to również była przyczyna, dla której musiałem zamknąć grupę. Jednak idea nie padła. Przeczekałem kilka miesięcy, uzbierałem trochę kasy, poczytałem nieco więcej na temat tego, jak to zrobić i z miesiąca na miesiąc udawało się zarażać coraz więcej osób, coraz więcej osób do nas docierało, aż tak, jak w dniu dzisiejszym jesteśmy chyba jedną z większych szkół, którą możemy się pochwalić.

M.S.G.: Z tego co mi wiadomo, Ty jesteś założycielem firmy?

M.S.: Tak. Byłem pomysłodawcą i chciałem opatrzyć to czymś więcej, niż tylko szkolnymi spotkaniami dla ludzi, którzy chcą się poruszać. W tamtych czasach były różne typy aktywności, ale nie były one aż tak zorganizowane. Przeistoczyłem to
w formę klubu, w formę firmy i z roku na rok starałem się ją rozwijać.

M.S.G.: Jeden z oddziałów Twojej szkoły znajduje się w Katowicach. Czy są jeszcze oddziały w innych miastach?

M.S.: Na chwilę obecną zajęcia prowadzone są w dziecięciu lokalizacjach,
w dziesięciu miastach. Jest to dosyć duży rozrzut, bo od Tarnowa, przez Katowice, po Rybnik, także ten zasięg jest coraz większy. Na samym Śląsku tych oddziałów jest osiem. Prowadzimy około dwudziestu pięciu grup dla dorosłych. Średnio w każdym mieście są dwie grupy, ale w Katowicach w chwili obecnej jest ich aż sześć. Do tego zajęcia dla dzieci i młodzieży.

M.S.G.: Rozumiem, że są to grupy na różnych poziomach zaawansowania, w tym również grupa dla dzieci?

M.S.: Tak, jeżeli chodzi o dorosłych tworzymy grupy o różnym stopniu zaawansowania, po to, by dawać ludziom szansę kontynuacji i dalszego rozwoju.
W przypadku dzieci pracujemy nad tym, żeby dzielić grupy na takie, które już kontynuują oraz te, które dopiero zaczynają, żeby dać też dzieciakom większe możliwości, bo dzieci są bardzo ambitne, bardzo szybko się uczą. Sami nieraz dziwimy się temu, że one tak szybko łapią pewne ruchy, które nam zajmowały miesiące, żeby się nauczyć. No, ale to jest magia dzieciństwa. My niestety nie mieliśmy takich możliwości kiedyś, one teraz mają i dlatego bardzo się z tego cieszymy.

 

M.S.G.: Co najbardziej fascynuje Cię w Twojej pracy?

M.S.: To jest bardzo dobre pytanie, przyznam szczerze. Co do fascynacji…ja bym zamienił to słowo może bardziej na satysfakcję. W moim przypadku fascynacja zamieniła się w wyzwanie w zakresie prowadzenia, organizacji i zarządzania firmą. Przybrało to troszeczkę kształt biznesowy, jednak chcąc prowadzić tak duży klub na odpowiednim poziomie musimy zaczerpnąć z modeli typowo biznesowych. Jeżeli chodzi o satysfakcję, to, co mnie najbardziej satysfakcjonuje to radość innych, tych, którzy przychodzą na salę, tych, którzy przełamują swoje słabości, tych, którzy mówią: „Nie sądziłem, że uda się to zrobić, a udało się”. Mam też obraz jednej
z dziewczyn, która jest matką i żoną. Po pewnym treningu powiedziała: „Kurczę, dzisiaj się czułam, jak komandos, nie sądziłam, że mogę robić takie rzeczy – przeskakiwać przez kogoś, rolować, także Michał, masz jeszcze trzy miesiące i idę na rekrutację do GROMU, bo tak się dzisiaj czuję” (śmiech). To są właśnie takie chwile, które naprawdę radują, pokazują, że jest sens to robić, jest cel, jest coś więcej niż tylko spotykanie się na sali, męczenie siebie, męczenie innych…Jest fajnie, jest naprawdę dobrze. A innym typem satysfakcji, nie ukrywam, na szczęście dosyć rzadko się to zdarza to są osoby, które przychodzą i mówią: „Michał, chciałem Ci podziękować, bo dzisiaj miałem taką, a taką sytuację, ktoś do mnie wyskoczył, chciał mnie uderzyć, ja zastosowałem technikę. Sam się dziwiłem, że moje ciało to zrobiło. Nie myślałem
o tym, zadziałał automat, który dzięki Tobie został wypracowany. Nie wiem, jakby się to skończyło, gdybym nie chodził na treningi”. Także to jest właśnie druga strona medalu, kiedy ludzie doświadczają przykrych zdarzeń, ale dzięki treningom są
w stanie sami sobie poradzić. To jest taka druga noga tej satysfakcji.

M.S.G.: Michale, chciałabym jeszcze powrócić do aspektu prowadzenia firmy. Powszechnie mówi się o tym, że jeżeli lubimy to, czym zajmujemy się zawodowo, a przy okazji możemy czerpać z tego korzyści finansowe, to jesteśmy w stanie osiągnąć synergię na wielu płaszczyznach. W jaki sposób mógłbyś odnieść się do takiego stwierdzenia?

M.S.: Ja uważam, że to jest jedyna droga, żeby stać się człowiekiem sukcesu. Jeżeli codziennie rano wstajesz i przeklinasz poranek, bo musisz iść do tej „roboty”, jeżeli nazywasz swoją pracę „robotą”, to przestań tam pracować, zmień to. Zastanów się, czym chcesz się zajmować i zacznij to robić. W przeciwnym przypadku, to ciągle będzie dla Ciebie tylko „robota”.

M.S.G.: Do czego Twoim zdaniem taka sytuacja może doprowadzić? Wstajesz rano, idziesz do „roboty” i trwasz w tym stanie rok, dwa lata, trzy…

M.S.: No właśnie, trwanie…to jest egzystencja. Codziennie rano jedziesz do pracy na 8.00, wracasz po 16.00, jesz ten sam obiad, oglądasz ten sam serial, o tej samej porze kładziesz się spać i tak w kółko. Mówi się, że każdy z nas ma przewidzianą ilość godzin do przeżycia. Pytanie, na jakim etapie już jesteśmy? Ile tych godzin już nam minęło, a ile jeszcze zostało? I pytanie, jak chcemy te pozostałe godziny spędzić?

M.S.G.: Wiem, że nieustannie się rozwijasz, zdobywasz nowe kwalifikacje, stopnie instruktorskie. Co stanowi dla Ciebie źródło motywacji dla samorozwoju?

M.S.: Bardzo długo było to takie parcie na zasadzie: „Chcę być w czołówce”, „Chcę udowodnić sobie i innym pokazać, że ten chłopak, który nigdy nie miał wielkich predyspozycji sportowych, ten który kiedyś miał nadwagę, ten, który większość czasu wolnego spędził w książkach, też potrafi…”. I to się udało. Natomiast w chwili obecnej, nie ukrywam, że ciąży na mnie dosyć duża odpowiedzialność prowadzenia grupy dwunastu instruktorów. Dla mnie największą motywacją jest dawanie innym dobrego przykładu. Jedną z życiowych zasad, którą ja się kieruję, jest taka, że możesz wymagać od kogoś tylko tego, co sam jesteś w stanie zrobić. Jeżeli nie jesteś w stanie tego zrobić, to nie wymagaj tego od innych, bo to nie zadziała.

M.S.G.: Jeśli dobrze zrozumiałam, wszystko to, co przekazujesz innym, musi być najpierw sprawdzone przez Ciebie?

M.S.: Tak. Jak mówię do swoich kursantów, żeby zrobili trzydzieści pompek, to znaczy, że wiem, jak to jest zrobić trzydzieści pompek. Jeżeli są w stanie „przedzawałowym” (śmiech), to wierzcie, że sam przeżyłem takie sytuacje, znam je bardzo dobrze, bardzo mile je wspominam i to są chwile, do których się wraca, jest śmiech…

M.S.G.: Czy masz poczucie, że oprócz roli instruktora zdarza Ci się przejmować również rolę coacha?

M.S.: Na przykład w dniu dzisiejszym byliśmy na spotkaniu z fotografem, który waha się, czy założyć własną działalność, czy nie, bo nie jest pewien od czego zacząć itd. Powiedziałem do niego: „Chłopie, Twoje zdjęcia były publikowane w National Geographic i Ty się jeszcze zastanawiasz? Działaj, nie czekaj, rób, zobaczysz, że to będzie coś, co będzie cię cieszyć i radować. To, że są formalności, o których będziesz musiał pamiętać, to jest jedno, ale to, jakie możliwości otworzą się przed tobą, to jest drugie, dlatego zaryzykuj, spróbuj”. Lepiej żałować tego, co się zrobiło, niż tego, czego się nie zrobiło. W odniesieniu do swoich kursantów, najprostsza rzecz, to jest to, żeby ktoś Ci powiedział: „Słuchaj, dobrze ci idzie”, „Pracuj tak dalej”. Smutne jest to, że mało ludzi na co dzień mówi sobie dobre rzeczy. Ludzie są nauczeni krytykować, ganić, wyszukiwać błędy, narzekać – to chyba polska choroba społeczna (śmiech). Pokazywanie dobrych stron i tego, co wychodzi jest podstawowym środkiem motywowania. Oczywiście każdy człowiek jest inny i do każdego trzeba podchodzić indywidualnie. To też nie polega na tym, że ktoś robi coś źle, a Ty mówisz: „Super”, to nie tędy droga, bo trzeba nakierować na dobrą ścieżkę, jednak wytykając błędy
i narzekając niestety się tego nie osiągnie. Trzeba uświadomić komuś, że być może dana rzecz jest nie do końca taka, jak powinna być, niech się sam zastanowi, co mógłby zrobić lepiej i trzeba wspomagać go, a czasem też pchnąć go do działania. Bo wtedy ludzie najszybciej osiągają cel.

M.S.G.: Michale, czym jest dla Ciebie sukces zawodowy?

M.S.: Dobre i trudne pytanie, z racji tego, że ja mam ten problem, że nie potrafię się zatrzymać. Kiedy wejdę na jeden wierzchołek, to widzę kolejny, nieco wyższy i też chcę na niego wejść. Ale dla mnie największym sukcesem zawodowym jest dawanie radości innym. W taki sposób, żeby ludzie, którzy przychodzą na salę wychodzili zadowoleni, uśmiechnięci, a ludzie, którzy ze mną pracują czerpali satysfakcję z pracy. Żeby rano wstawali i myśleli: „Kurczę, kolejny dzień, jestem zmęczony, boli mnie to
i to, ale chcę tam iść”. To właśnie jest dla mnie największym sukcesem zawodowym. Do tego dążę.

M.S.G.: Jako człowiek sukcesu, jakich wskazówek mógłbyś udzielić wszystkim tym, którzy poszukują swojej drogi zawodowej, celu oraz spełnienia?

M.S.: Jeżeli jesteś na takim etapie, że rano wstajesz i używasz słowa „robota”, to
w pierwszej kolejności zatrzymaj się i spójrz na siebie z boku – na siebie, na swoje życie, na to, co robisz. Zastanów się, co sprawia Ci radość, czym chciałbyś się zająć. Jeżeli nie wiesz czym, to zacznij kosztować, zacznij robić różne rzeczy. Jeśli lubiłeś kiedyś robić zdjęcia, kup sobie najprostszy aparat i zacznij robić zdjęcia. Jadąc do „roboty”, zacznij robić zdjęcia. Wracając z tej „roboty”, zacznij robić zdjęcia. Być może jest to coś, co pozwoli Ci się odkryć na nowo i być może robienie zdjęć w Twojej „robocie” sprawi, że Twoja „robota” przestanie być „robotą”, ale pracą. Dla tych, którzy są już na takim etapie, że znaleźli dla siebie coś, co daje im satysfakcję: Zacznij działać, nie bój się, próbuj, przełamuj swoje bariery. To jest tak zwane
i trochę „oklepane” sformułowanie: wychodzenie poza strefę komfortu. Powiem prościej, próbuj, działaj i pamiętaj, że nawet jeżeli coś nie wyjdzie, to jest to lekcja dla Ciebie. Nie traktuj tego, jako porażkę, traktuj to jako lekcję i wyciągnij z niej wnioski, a później działaj dalej. Pamiętaj, że kiedy upadasz, to wybijając się z upadku skaczesz jeszcze wyżej, niż wcześniej. Bo już wiesz, że wcześniej udało Ci się pokonać pewną wysokość. Po każdym dołku jest górka – dolina jest początkiem góry. Patrz w górę
i zacznij działać. Nic tak nie uczy, jak własne błędy, bo wtedy te odczucia są jeszcze silniejsze, jeszcze mocniej zapadają w pamięci. Na przykład to, że muszę coś zmienić lub poprawić, żeby było lepiej. Ale do tego wymagane są chęci, musisz chcieć to zrobić i chciej to zrobić, nie bój się tego. Jest mnóstwo przykładów w świecie ludzi biznesu, którzy w dniu dzisiejszym są multimilionerami, a zaczynali w garażach, nie kończyli szkół, byli wyrzucani z różnych kursów, ale nie poddawali się i dzisiaj osiągnęli sukces. Dlatego działaj!

M.S.G.: Michale, bardzo dziękuję Ci za udzielenie wywiadu. Trzymam kciuki za Twoje kolejne sukcesy.

M.S.: Ja również dziękuję.

Autorka: Marzena Szymków-Gac - coach, mediator, doktorantka

o180 Kreatywnie Pozytywnie - Agencja Reklamowa
Banner PROJEKTPLUSARCHITEKCI
Baner_Meble_Hubertus

Używamy Cookie

Ta strona używa cookie
zgodnie z ustawieniami
Twojej przeglądarki.
Czytaj więcej

Wyrażasz zgodę?

TAK
NIE