Marzena Szymków-Gac: Od 2010 roku jesteś założycielem i głównym „aktorem” bloga o intrygującej nazwie: „niełatwy Blog około Poetycki”. Dlaczego „niełatwy”? Dlaczego „około Poetycki”? „Co poeta miał na myśli” określając w ten właśnie sposób własną twórczość?

Maciej Rękosiewicz: Bloga założyłem w 2010 roku, ale pisanie zaczęło się trochę wcześniej – jakieś dwa lata przed jego powstaniem. Czy nazwa jest „intrygująca”?  Może i tak. Niełatwo było wymyślić sensowną nazwę, która z jednej strony mówiłaby o tym, jakiego typu jest to blog, a z drugiej strony jakoś go charakteryzowała. No i żeby całość sensownie brzmiała (śmiech). Z perspektywy czasu myślę, że nazwa jest ok, jednak może trochę przydługawa (śmiech). Dlaczego „niełatwy”? Cóż, wystarczy wejść i poczytać https://nielatwyblogokolopoetycki.blogspot.com/ (śmiech). Nie piszę o rzeczach prostych i miłych, choć oczywiście i takie tam można znaleźć.  Jednak dominującymi emocjami w moich wierszach są smutek, gorycz, bezsilność itp. Piszę z reguły o sobie, o tym co przeżywam i w jaki sposób, ale piszę również o tym co mnie otacza. A dlaczego około poetycki? No cóż, nie chciałem „szufladkować” tego co robię jako twórczości stricte poetyckiej. Chciałem wolności, dzięki której mógłbym na przykład publikować także inne jej formy – co zresztą miało i ma miejsce. No i jest jeszcze kwestia „wrzucania” zdjęć na bloga. Na samym początku jego istnienia postanowiłem, że do każdego wiersza będę załączał zdjęcie. A zdjęcia – podobnie, jak moje wiersze – nie są oczywiste, wyglądają jak abstrakcyjne grafiki bądź tła niekiełznanych czasem myśli, emocji i wrażeń.

M.S.G.: Jak to się stało, że zająłeś się pisaniem wierszy? Czy Twoje zainteresowania poezją sięgają czasów lat szkolnych?

M. R.: Jak to się zaczęło? Nawet nie wiem za bardzo. Po prostu zacząłem pewnego dnia przelewać na papier to, co było we mnie. Ot i tyle. Nie interesowałem się nigdy poezją, do tej pory mnie ona nie interesuje, nie rozumiem jej (śmiech). Nie czytam wierszy, tylko je piszę.  Wiem, to może dziwnie brzmi, ale tak właśnie jest. Oczywiście literatura obca mi nie jest. Gdybym mógł to nic innego nie robiłbym w życiu, tylko czytał książki.  Ale to co innego. Jeśli już rozmawiamy o szkole to ta właśnie raczej porządnie mnie zniechęciła, jednak nie tylko do poezji. Pamiętam te udręki na lekcjach z języka polskiego – „rozbiórka wierszy”, „co autor miał na myśli”, itp. – koszmar!  Oczywiście właściwą interpretacją wiersza mogła być tylko jedna, a mianowicie ta, która była jednocześnie kreacją nauczyciela prowadzącego lekcję (śmiech).

M. S. G.: Jaki rodzaj poezji jest Ci szczególnie bliski? Co lub kto oraz dlaczego inspiruje Cię na drodze twórczości poetyckiej?

M. R.: Są różne rodzaje poezji?  Kurczę, nie wiedziałem. Jaki rodzaj jest mi bliski? Hm, nie wiem, chyba ten, który sam tworzę. Co lub kto mnie inspiruje? Właściwie wszystko. Z jednej strony ja, moje emocje, przemyślenia, przeżycia itp., a z drugiej wszystko wokół, wszystko co mnie otacza – ludzie, krajobrazy, dźwięki – wszystko! Bywa, że usłyszę w jakiejś rozmowie jedno konkretne słowo, które jakoś do mnie trafia – całkiem zwykłe słowo. I później, wokół tego słowa, powstaje cały wiersz.  Zresztą bywa naprawdę różnie, bo inspiracja „czyha” wszędzie, w różnych okolicznościach, w dziwnych momentach, na przykład podczas jazdy samochodem coś mi wpada nagle do głowy – muszę wtedy zatrzymać się na światłach, tzw. „awaryjnych” i szybko zapisać myśl (śmiech). Oczywiście takich sytuacji jest mnóstwo. Wiele wierszy napisałem pod wpływem muzyki.

M. S. G.: Chyba wiem, co masz na myśli, często zapisuję pomysły w nietypowych okolicznościach (śmiech). Podczas trwania naszej rozmowy na blogu pojawiła się informacja, że osiągnąłeś już prawie 2800 wyświetleń strony, w tym sprawczynią kilku jestem ja. Masz spore grono odbiorców. Czy zdarza się, że otrzymujesz od czytelników informację zwrotną dotyczącą tekstów, które publikujesz?

M. R.: Nie 2800 wyświetleń, tylko 28000 (śmiech).

M. S. G.: Och! Przepraszam, rzeczywiście, jest ich zdecydowanie więcej (śmiech).

M. R.: Mam grono stałych odbiorców – w zasadzie od samego początku istnienia bloga – które systematycznie się powiększa. Mam też świadomość, że jestem „czytany” na wszystkich kontynentach przez osoby polskojęzyczne, które zresztą miałem okazję poznać w przeszłości osobiście. Tak, posiadam tzw. „zwrotki” od ludzi – i to nie tylko na blogu, bo tam komentarze mogę policzyć na palcach jednej ręki. Wiadomo, nie wszystkim „pasuje” to, co tworzę. Wtedy ludzie komentują, że to o czym i jak piszę jest smutne, depresyjne itd. A, i komentarze nie są wtedy zbyt pozytywne. Ale istnieje spore grono odbiorców zadowolonych, dających motywację i poczucie sensu istnienia bloga. Właśnie dlatego ciągle się rozwijam. Innymi słowy – z jednej strony dlatego, że chcę, a z drugiej dlatego, że widzę zapotrzebowanie na moje wiersze wśród Czytelników. Fakt jest taki, że mam swój styl – a co za tym idzie, specyficzny klimat w wierszach. Ale nie robię tego przecież po to, by każdemu się przypodobać. Są też osoby, de facto, znające się bardzo dobrze na poezji, które uważają mnie za geniusza poetyckiego (śmiech). No cóż, nie znam się na poezji, więc nie jestem w stanie ocenić czy jakiś wiersz jest „dobry”, czy też nie. Krytyką staram się nie przejmować choć, jak wiadomo, zależy skąd ona płynie.

M.S. G.: W naszej niedawnej rozmowie poruszyliśmy problem „hejtu” w Internecie. Rzeczą nieuniknioną dla publikujących teksty (i nie tylko teksty) jest istniejące realnie ryzyko „narażania się” na krytykę odbiorców, która bywa – delikatnie rzecz ujmując – niekonstruktywna. Kiedy próbowałam ustalić, jakie są motywy działania tzw. „hejterów” dowiedziałam się, że taka jest „kultura” wypowiedzi w „necie”. Czy Twoim zdaniem „hejt” w „sieci” można przyjąć jako jedną z nowych reguł strategii komunikacyjnej? Czy zdarzyło się, że musiałeś osobiście „zmierzyć się” z tego rodzaju „kulturą”?

M. R.: W żadnym wypadku „hejtu” nie mierzyłbym miarą – nawet specyficznej dla Internetu – „kultury” wypowiedzi. Wręcz przeciwnie. Będąc aktywnym w „sieci” wcale nie trzeba „hejtować”, nic tego nie wymusza, ani też nie usprawiedliwia!  By może tego typu zachowania są pewnego rodzaju trendem. A być może są po prostu częścią Internetu tudzież „e-komunikacji”. W każdym razie nie uważam, jakoby było to potrzebne, ale ludzie mają różne potrzeby. Na ulicy też potrafią „skakać sobie  do gardeł” z byle powodu. Tak, spotkałem się z „hejtem” osobiście i nie było to przyjemne doświadczenie, powiem więcej, nie było to dla mnie zrozumiałe. Wiadomo, pierwszy raz jest najgorszy. Po tym zdarzeniu na długi czas usunąłem konto na jednym z portali społecznościowych. Dodam tylko, że nie miało to nic wspólnego  z wierszami. Z mojego doświadczenia wynika, że najgorsze bywają fora dyskusyjne. Jeśli masz odmienne zdanie, niż „wszechobowiązujące” i śmiesz je wyrazić, to wiedz, że coś się stanie (śmiech). Licz się z tym, po prostu musisz się z tym liczyć. Do tej pory, ilekroć się z tym zjawiskiem spotykam, jakoś mnie to dotyka i jest dla mnie niezrozumiałe, ale nie reaguję już tak impulsywnie jak kiedyś.

M.S. G.: Przejdźmy więc do przyjemniejszego tematu. Czy pisanie wierszy jest Twoją pasją? Wiem, że interesujesz się również fotografią, a swoje zdjęcia zamieszczasz nierzadko na blogu. Odnoszę wrażenie, że stanowią one inny, lecz „kompatybilny” z wierszami rodzaj przekazu, tzn. są pewnego rodzaju uzupełnieniem ekspresyjności zawartej w tekstach. Zapytam więc wprost, co z tą pasją?

M. R.: Czy pisanie jest pasją? Nie wiem. Po prostu piszę. W miarę możliwości czasowych. Tak, robię też zdjęcia i to różnego rodzaju. Część z tych bardziej kompatybilnych „ląduje” na blogu razem z wierszami. Jestem także użytkownikiem Instagrama. Tam można spotkać moje „wiersze-zdjęcia” i również, jak to nazywam, „selfiki”, bywa, że o charakterze modowym. Oczywiście robię wiele innych zdjęć, których nigdzie nie publikuję. Fotografią zresztą zajmuję się niejako amatorsko, ponieważ – póki co – zdjęcia robię telefonem. Ale nie ukrywam, że marzę o cyfrowej lustrzance z dwoma lub trzema obiektywami. Ależ ja bym wtedy zaszalał! (śmiech).

M. S. G.: To prawda, dobry sprzęt… jednak z doświadczenia wiem, że jeśli czujesz się dobrze w tym co robisz, to najważniejsza jest wtedy towarzysząca temu kreatywność i tzw. stan „uskrzydlenia” niezależnie od posiadanych narzędzi. Choć życzę Ci cyfrowej lustrzanki, bo zauważyłam, że intensywnie rozwijasz się w kierunku fotografii. Zmieniając jednak temat – a trudno jest mi powstrzymać się przed zadaniem kolejnego pytania, na które nie mogło tutaj zabraknąć miejsca. Jak to jest być synem sławnego Ojca – również artysty? Rozważałeś pójście w ślady Rafała Rękosiewicza i związanie się ze sceną muzyczną?

M. R.: Hm, czy mój Ojciec jest jeszcze sławny, tego nie wiem. Grał z Dżemem i Martyną Jakubowicz. Grał z Nalepą, Irkiem Dudkiem, Jasiem Kyksem Skrzekiem i wieloma innymi, ale wycofał się już z branży kilka lat temu. Choć jeszcze niedawno nagrał swoją własną płytę wraz z Jolą Literską i innymi. Jak to jest?  Nie wiem. Dla mnie normalnie, nie mam punktu odniesienia, tzn. jakby to było mieć innego Ojca. Ok, mój nie wychodził rano do biura czy fabryki na 8 godzin, za to jeździł na koncerty. Kiedy byłem mały, to często jakieś próby odbywały się u nas w domu. Oczywiście w tym czasie poznałem wiele osób z branży muzycznej, chociażby Ryśka Riedla.  Co do mojej muzycznej drogi – nie biorę tego pod uwagę i nigdy nie grałem, ale kto wie, przyszłość bywa zaskakująca (śmiech).

M.S. G.: Ty sam jesteś również szczęśliwym mężem i ojcem. Czy próbujesz „zarażać” synów swoimi zainteresowaniami?

M. R.: Z tym szczęściem to tak idealnie nie jest. Jak wiesz, mój młodszy Syn jest niepełnosprawny – ma autyzm. Starszy Syn ma Zespół Aspergera. Więc z tym „szczęśliwym ojcem” to bym nie przesadzał. Aczkolwiek w rzeczywistości moi synowie są moim szczęściem, bo obaj są absolutnie świetni. „Zarażać” moimi zainteresowaniami nie próbuję, natomiast staram się pokazywać różne możliwości, mam tu na myśli starszego Syna. Owszem, uczy się grać na gitarze, „chodzą mu po głowie” też inne instrumenty, ale nie wszystko naraz. Ma też wiele innych zainteresowań i swoją pasję w postaci zainteresowania minerałami. Nie chcę mu czegokolwiek narzucać, chcę raczej pokazywać różne opcje rozwoju.

 

M.S. G.: Maćku, gdybyś mógł teraz wypowiedzieć trzy życzenia, które odnosiłyby się do Twojej przyszłości, jak one by brzmiały?

M. R.: Jak u złotej rybki? (śmiech) Hm… jestem tradycjonalistą, więc życzyłbym sobie zdrowia, szczęścia i pomyślności (śmiech). Myślę, że za tymi życzeniami kryje się wszystko. Stanowią one kwintesencję tego, co jednocześnie jest dla mnie priorytetem. Każdy z nas posiada zupełnie inne rozumienie przywołanych pojęć, ale dla mnie oznaczają one spełnienie. Więc jeśli mógłbym przy okazji naszej rozmowy coś przekazać naszym Czytelnikom, warto jest postrzegać otaczający nas świat z perspektywy człowieka wolnego, pod każdym względem, a z drugiej strony uwrażliwionego…

M. S. G.: Dziękuję za słowa, które dla wielu mogą stanowić jednocześnie drogowskaz. Szczególnie dla tych, którzy chcieliby się rozwijać i mają w sobie potencjał, by to czynić…

M. R.: Bo reszta jest milczeniem…

M. S. G.: Maćku, dziękuję Ci za rozmowę. Życzę spełnienia pod każdym względem! I upragnionej lustrzanki koniecznie (śmiech). Mnóstwo dobrej roboty za Tobą,
a jeszcze lepszy czas przed Tobą! Więc będzie pracowicie?

M. R.: Dzięki! Tak, mam wiele planów! Nadchodzi jesień, więc najlepszy dla mnie okres twórczy (śmiech). Tobie też życzę, no wiesz…tych wszystkich rzeczy, co się życzy, jak się kogoś lubi. W każdym razie też się spełniaj, no bo zasługujesz na to…

M. S. G.: Dziękuję, dołożę wszelkich starań! (śmiech)

 

Z Maciejem Rękosiewiczem rozmawiała

Marzena Szymków-Gac, coach, mediator i terapeuta

o180 Kreatywnie Pozytywnie - Agencja Reklamowa
Baner_Meble_Hubertus

Używamy Cookie

Ta strona używa cookie
zgodnie z ustawieniami
Twojej przeglądarki.
Czytaj więcej

Wyrażasz zgodę?

TAK
NIE