Michalina Malinowska, uczestniczka I edycji programu TVP - „The Voice of Poland” opowiada o kulisach swojej działalności artystycznej, pasjach oraz fascynacji Śląskiem.

Marzena Szymków-Gac: Pozwolę sobie rozpocząć naszą rozmowę od zacytowania fragmentu słów, które zamieściłaś na swoim blogu zatytułowanym „MiejskoWiejsko” miejskowiejsko.pl : „Życie pokierowało mną na Śląsk – kwitnący, dynamiczny, bogaty w piękne miejsca, na którym również dba się o kulturę, rodzimą architekturę i język”. Cytat ten bez wątpienia „pieści” dusze i wszelkie zmysły rodowitych Ślązaków. Czy zawarta w wypowiedzi konkluzja stanowi jedyny powód, dla którego związałaś się ze Śląskiem na dłużej?

Michalina Malinowska: Konkluzja, którą tam zawarłam w zasadzie jest bardziej efektem, niż motywacją odnośnie tego, co było dawno temu. Tym, co sprawiło, że znalazłam się na Śląsku nie była chęć zmiany miejsca zamieszkania, ale rozwój mojej pasji, jaką jest muzyka i śpiewanie. I właśnie z tego powodu przeprowadziłam się na Śląsk - żeby rozpocząć studia na Akademii Muzycznej. A to, co wydarzyło się później w znacznym stopniu ugruntowało moją decyzję. Zostałam tutaj i pewnie już zostanę (śmiech).

M.S.G.: Jeśli dobrze zrozumiałam, Twoją główną motywacją była chęć podjęcia studiów w Katowicach?

M.M.: Tak, tak, przede wszystkim chęć nauki śpiewu na Akademii Muzycznej, na Wydziale Jazzu. To było moją główną motywacją, żeby się tutaj przeprowadzić. Nie znałam miasta, nie znałam praktycznie nikogo. Miałam dwie koleżanki w Sosnowcu i w zasadzie jechałam w zupełnie nieznany sobie rejon. Myślę, że byłam trochę odważna, żeby się przeprowadzić (śmiech).

M.S.G.: Dokonałam prywatnego „śledztwa” i odkryłam, że jesteś osobą realizującą wiele pasji. Jedną z nich jest prowadzenie wcześniej wspomnianego bloga, który z jednej strony inspiruje czytelników do podejmowania aktywności twórczej, a z drugiej zachęca do wzajemnego inspirowania się. Jaka jest geneza pomysłu? I dlaczego właśnie kulinaria?

M.M.: Geneza powstania bloga? To była taka wewnętrzna potrzeba tworzenia, która przejawia się na wielu płaszczyznach mojego życia, ale w kuchni jest - powiedziałabym - dosyć intensywna. Lubię gotować, lubię wymyślać. Mam wiele pomysłów, które często znikały w „nicości żołądków” (śmiech). Bez zapisania tego, co zrobiłam i jak to zrobiłam. Stąd właśnie koncepcja stworzenia bloga. Chciałam gdzieś archiwizować swoje autorskie pomysły kulinarne. Jeśli chodzi o inspiracje i to, że bardzo bym chciała, żeby ludzie inspirowali się wzajemnie - wynika to chyba z mojego przekonania o tym, że dzieląc się czymś…w zasadzie to mnożymy i paradoksalnie - oddając, np. swoje pomysły i wiedzę wcale nam ich nie ubywa. To powoduje, że ktoś, kto otrzymuje od nas inspirację robi z tego jeszcze więcej. Inspiracji tak naprawdę na świecie ciągle przybywa, stąd zamysł, żeby ludzie mogli to również robić w ujęciu bardziej lokalnym, na przykład na moim blogu. Może też nie do końca chodzi o to, by regularnie się inspirować - zdaję sobie sprawę, że blog nie dociera do wszystkich - ale też, żeby nabywać umiejętności dzielenia się własnymi pomysłami, gdyż to owocuje - nie tylko w kuchni, ale też w innych obszarach życia.

M.S.G.: Wspomniałaś o muzyce. Przypomnijmy sobie rok 2011. Zapewne kolejne pytanie będzie dla Ciebie zaskoczeniem. Pamiętam bardzo dokładnie pierwszą edycję programu „The Voice of Poland”, która wyemitowana została w telewizji TVP. Pamiętasz? (śmiech).

M.M.: Pamiętam (śmiech). Nie mogę powiedzieć, że nie (śmiech).

M.S.G.: W tym miejscu chciałabym się zatrzymać. Byłaś wtedy faworytką Andrzeja Piasecznego. Ale zanim to nastąpiło, podjęłaś wymagającą wielkiej odwagi decyzję o przystąpieniu do programu. Jaka motywacja wtedy zadziałała?

M.M.: Na pewno kierowała mną ciekawość i chęć wypróbowania siebie na zupełnie innym rodzaju sceny. Ta w telewizji nie jest tożsama ze sceną, z jaką miałam do czynienia podczas koncertów. Akurat nie pojmowałam tego w kategorii odwagi, ale myślę sobie, że była to też chęć zaczerpnięcia większej dawki doświadczeń, które wiążą się ze sceną muzyczną jako taką.

M.S.G.: Przypominam sobie, że w nietypowy sposób dowiedziałaś się o fakcie zakwalifikowania do programu. Jak to się stało i w jakich okolicznościach ta informacja do Ciebie dotarła?

M.M.: Tak, muszę przyznać, że było to zaskoczenie przede wszystkim dlatego, że to pierwsza taka sytuacja w moim życiu, kiedy wszyscy wokół mnie wiedzieli, że „coś się święci”, a jedyną osobą żyjącą w nieświadomości byłam ja sama. Pracowałam wtedy w szpitalu dla dzieci. W tym czasie kadra szpitala była przygotowywana na to, co się wydarzy, czyli na przyjazd telewizji TVP. Była tam również moja rodzina, która zaangażowała się w przygotowania w zakresie mojego wystąpienia przed kamerami. A ja, z taką „wolną” głową biegałam po szpitalu i nie wiedziałam, co się stanie. Przeżyłam ogromne zaskoczenie. Nie byłam gotowa na to, że otrzymam tak ważną informację właśnie w tym dniu i w takich okolicznościach. Była to z jednej strony śmieszna sytuacja, z drugiej – bardzo przyjemna.

M.S.G.: Odchodząc jednak od tematu zaskoczenia - co poczułaś w kontekście samego faktu, że to się stało? Jakie były Twoje emocje z tym związane? Co wtedy było w Twojej głowie?

M.M.: Tak. W momencie, kiedy się dowiedziałam w mojej głowie i ciele buzowała adrenalina (śmiech). Wtedy myślałam raczej o tym, żeby się „ogarnąć” w tym wszystkim, co się dzieje. Później to był już czas wywiadów, czas nagrywania, czas zdjęć. Starałam się odnaleźć w zupełnie nowej dla mnie sytuacji, żeby zrobić dobrze, to co mam do zrobienia. Przyszła mi również do głowy taka myśl:” O kurczę, teraz jadę do Warszawy, muszę sobie poradzić, jadę sama, prawie nikogo tam nie znam”. Dlatego myślę, że było to dla mnie duże wyzwanie. Nie pojmowałam tego w kategoriach czegoś „strasznego”. Teraz wspominam to już trochę, jak przez mgłę, ale cieszyłam się z każdego nowego odcinka, poznawałam tam wspaniałych ludzi, mogliśmy wymieniać się doświadczeniami, mogłam poznać innych muzyków i to było bardzo cenne. Sama praca z produkcją była też intensywna i tak naprawdę wymagało to od nas uczenia się „na szybko” mówienia przed kamerą, tego, jak się zachowywać lub tego, żeby przestrzegać harmonogramu pracy. To wszystko było dosyć zadaniowe i powiem szczerze, że już samo wychodzenie na scenę tak bardzo mnie nie stresowało. Studio stało się mi bliskie i wszyscy zresztą zdążyliśmy się z nim oswoić podczas przygotowań do programów „na żywo”.

M.S.G.: Jak pamiętasz moment, w którym wyszłaś na scenę podczas przesłuchań?

M.M.: Nie pamiętam zbyt wiele oprócz tego, że dobrze się występowało. Za naszymi plecami (plecami wokalistów) stali zawsze świetni muzycy, świetnie się słyszałam, parametry wszystkie, które mogły być spełnione – były. Była to przyjemność występowania na scenie - takie są moje odczucia. A jeśli chodzi o sam występ i towarzyszące mu emocje – na pewno było to trochę stresujące. Przed wyjściem trzeba było poczekać z mikrofonem, a w głowie „kłębiły się” myśli typu: żeby zrobić wszystko dobrze, żeby dobrze zaśpiewać, a później „zmierzyć się” z decyzją, czy też z brakiem decyzji Jurorów. Bo przecież taka opcja, że fotele się nie odwrócą również istniała. Wtedy, w zasadzie schodzisz ze sceny i nie ma już żadnej rozmowy.

M.S.G: Darzę „Piaska” ogromną sympatią, więc jako fanka zapytam z ciekawości, jak pracowało Ci się z Andrzejem? (śmiech)

M.M.: Dobrze mi się pracowało z „Piaskiem”. Andrzej jest osobą, która ma wieloletnie doświadczenie na scenie i też chętnie się nim dzieli. To jest duży plus, że można porozmawiać z kimś, kto zagrał tych koncertów „setki”. Andrzej jest w porządku również dlatego, że dba o to, by wspierać uczestników podczas programów.  Pamiętam, że mimo tego, że nie wszyscy zakwalifikowaliśmy się do finału, bo takie były reguły programu, to zadbał o to – a w zasadzie zaprosił nas do tego, żebyśmy razem z Antkiem Smykiewiczem wystąpili w finale i zaśpiewali piosenkę, którą zresztą śpiewali wspólnie. Mimo, że nie było nam dane formalnie stanąć na scenie podczas finału, to dzięki Andrzejowi zrobiliśmy to. Cieszę się, że mogliśmy tam być wszyscy razem jeszcze raz.

M.S.G.: Pozostańmy jeszcze w temacie programu. Z tego, co pamiętam - a pamiętam dosyć sporo, gdyż miałam przyjemność współtworzyć Twój oficjalny fanpage na Facebook’ u - fani licznie doceniali nie tylko Twój talent wokalny, ale również walory wizualne. Jak sobie radziłaś z popularnością? Czy otrzymywałaś nietypowe wyrazy uznania dla Twoich talentów?

M.M.: Na szczęście jedynym kanałem, poprzez który moi fani mogli się wtedy ze mną kontaktować był Facebook. I może było kilka takich wiadomości, gdzie dostawałam komplementy, ale nie było tego tak strasznie dużo. Raczej podchodziłam do tego z dystansem, to znaczy, ok – każdy ma prawo napisać co myśli, ale liczyłam się z tym, że taka jest cena występowania w telewizji.

M.S.G.: Zmierzając do konkluzji, czy uczestnictwo w programie stanowiło dla Ciebie łatwe, czy trudne doświadczenie? Jak oceniasz to z perspektywy czasu i co nowego wniosło do Twojego życia?

M.M.: Z perspektywy czasu, gdy patrzę na to doświadczenie było ono raczej łatwe. Myślę, że jako odbiorcy programu widzimy tylko fragment w telewizji, ale tak naprawdę „lwia” część to praca ekipy i uczestników podczas nagrań. Będąc tam na miejscu, biorąc w tym udział i organizując siebie podczas takiego wydarzenia – to jest po prostu element pracy i tego można się nauczyć. Myślę sobie, że nie było to dla mnie takie trudne i dzięki temu nauczyłam się przede wszystkim, jak działa organizacja tak dużego przedsięwzięcia oraz czego można się spodziewać. Jest to doświadczenie, którego nigdzie indziej nie można nabyć, bo nie można w tym obszarze teoretyzować. Trzeba to przeżyć i wtedy dopiero ma się na to jakiś pogląd – jak to naprawdę wygląda. A jeśli chodzi o to, co wniosło to do mojego życia? Zdarzyło się kilka fajnych rzeczy po tym programie, mogłam występować i śpiewać w różnych miejscach, otworzyło to na pewno wiele drzwi – mogłam występować w kilku miastach w Polsce, tak więc było to bardzo owocne doświadczenie. Byłam zadowolona, bo przecież właśnie po to studiowałam wokalistykę, żeby śpiewać jak najwięcej. A dzięki temu programowi było to możliwe. Dlatego, z perspektywy czasu uważam, że było mi to potrzebne. Gdybym mogła wziąć drugi raz udział w takim programie, to bym to zrobiła.

M.S.G.: Śledzę na bieżąco Twoją działalność wokalną, miałam również przyjemność uczestniczenia w kilku Twoich autorskich wydarzeniach muzycznych. W jakim kierunku wokalnym się rozwijasz? Jaki styl preferujesz? Czy jest on ściśle związany z ukończonymi przez Ciebie studiami w Katowicach?

M.M.: To może zacznę od końca. Moje studia, a właściwie ukończony kierunek studiów nosił nazwę „wokalistyki jazzowej”. Bardzo się cieszę, że mimo nazwy kierunku nie starano się „wciskać” nas do konkretnego stylu, jakim jest jazz. Dzięki temu, że śpiewaliśmy bardzo dużo - i jazzu i tego, co sami chcieliśmy, ale według własnego pomysłu - mogliśmy się nauczyć też szukać siebie. To jedno z moich najcenniejszych doświadczeń z tego okresu. Całe studia, to było poszukiwanie siebie i tego, jaka muzyka mi się podoba. Tak naprawdę ono nadal trwa. Studia zaszczepiły we mnie chęć odkrywania tego, co mnie rozwija. Nauczyłam się też żyć z tym, że to się zmienia i co roku podobają mi się nowe gatunki muzyczne. Jeśli chodzi
o gatunek, w którym się poruszam, to nie ma jednego (śmiech). Lubię grać koncerty akustyczne, lubię grać w towarzystwie dwóch-trzech muzyków, lubię „bawić się” aranżacjami, lubię też elektronikę. Jest tego sporo, ale chyba świadomość, że można poszukiwać, i że to poszukiwanie jest czymś naturalnym, daje mi wolność i poczucie komfortu.

M.S.G.: Z tego, co wiem współpracujesz również z Przemkiem Hanajem?

M.M.: Tak, z Przemkiem znamy się już kilka dobrych lat i występujemy razem bardzo często. Lubimy ze sobą współpracować i grać. Przemek jest świetnym gitarzystą, myślę, że najlepiej gra mi się właśnie z nim. Może też z tego powodu, że znamy się już długo. Kiedy gramy koncerty, to można powiedzieć, że jest „flow”, że świetnie się bawimy, że muzyka faktycznie wypływa z nas i każdy koncert to dla nas radosne jest wydarzenie. Nie tylko dla odbiorców, ale dla nas również.

M.S.G.: Gdzie można uzyskać informacje o Twoich przedsięwzięciach i projektach muzycznych?

M.M.: W ostatnich latach moje priorytety życiowe uległy nieco zmianie i poza muzyką pojawiło się jeszcze kilka innych dziedzin, w których intensywnie się realizuję - stąd trochę mniejsza ilość koncertów w ostatnim czasie. Jeśli chodzi o wydarzenia muzyczne, mam swój fanpage na Facebook’ u, który nadal działa, i na którym informuje o wszystkich wydarzeniach na bieżąco.

M.S.G.: No właśnie, moje kolejne pytanie jest po części związane z tym, o czym wspomniałaś wcześniej. Bardzo dynamicznie rozwijasz się również w innych obszarach swojego życia zawodowego. Wiem o jeszcze jednej Twojej pasji. Jest nią psychologia. Jakie obszary psychologii interesują Cię najbardziej?

M.M.: Mam nadzieję, że ta pasja przeobrazi się już niedługo w wykonywany zawód (śmiech). W zasadzie kończę kolejne studia. Jeśli chodzi o obszary to również – nawiązując po części do jazzu i poszukiwania – to jest tak, że ciągle coś nowego odkrywamy (mówię „odkrywamy”, bo wydaje mi się, że wszyscy ludzie ciągle coś nowego poznają). Jednak jeśli chodzi o obszar, który mnie fascynuje w psychologii, jest nim psychologia pozytywna. Nazwa brzmi może trochę enigmatycznie i zdarza się, że skojarzenia nasuwają nam wizję człowieka nieustannie uśmiechniętego i beztroskiego, ale to wcale tak nie jest. Psychologia pozytywna to obszar psychologii stosunkowo młody i dzięki jej zastosowaniu można pomagać ludziom, którzy - mogłoby się wydawać - nie potrzebują pomocy, bo wszystko u nich jest dobrze. Jest to więc taki kawałek psychologii, który przeznaczony dla ludzi chcących się rozwijać, chcących rozwijać się świadomie. Ten obszar psychologii szczególnie mnie fascynuje, zwłaszcza, że mogę obserwować jakie świadomy rozwój może dawać efekty - u mnie i u ludzi, których szkolę. Chciałabym bardzo dzielić się tą wiedzą i doświadczeniem z innymi - w kontekście mojego przekonania, że jak się dzieli, to się mnoży (śmiech). W każdym razie jest to kierunek, w jakim aktualnie podążam, a co się wydarzy w przyszłości pewnie zależeć będzie również od tego, kogo spotkam na swojej drodze, co jeszcze przeczytam i co będzie miało miejsce.

M.S.G.: Wspominałaś w naszej rozmowie przeprowadzonej przed wywiadem, że interesuje Cię w tym obszarze między innymi coaching…

M.M.: Tak, to prawda.

M.S.G.: W takim razie zadam Ci pytanie, które kieruję już nie do artysty, a do coacha (choć coaching również jest procesem twórczym). Gdybyś mogła udzielić kilku wskazówek ludziom uzdolnionym, którzy chcieliby podjąć wyzwanie, zrobić coś wielkiego, odważyć się, to jaki byłby to przekaz?

M.M.: To pytanie wywołuje we mnie chęć podzielenia się własnym doświadczeniem. Jeszcze kilka lat temu, całkiem niedawno miałam plany, żeby podbić świat. Cele były konkretne i „ogromne”, prawie nie do „przejścia”. Tak bardzo chciałam, że  w zasadzie nie przyjmowałam opcji, że to się może nie udać. Kiedy patrzę na to z perspektywy czasu i troszeczkę „coachingowo”, to myślę sobie, że to, co mi najbardziej pomogło, to właśnie umiejętność dawania sobie czasu na to, by poznać siebie. Kiedy poznałam siebie trochę lepiej i dałam sobie czas na to, wtedy usłyszałam samą siebie, czyli to, co dla mnie jest naprawdę ważne. Myślę, że ja sama często przykrywałam czyimiś marzeniami swoje. Dzięki temu, że znowu usłyszałam trochę tego, co dla mnie ważne, to zaczęłam z tego brać to, czego ja potrzebuję. Najważniejsze dla mnie było więc, żeby dać sobie czas. To, co mogę powiedzieć innym, to właśnie: „wyluzuj” i usłysz to, czego chcesz. Bo może to być przykryte. Myślę, że cele, które nie są z nami lub ze sobą wzajemnie spójne bywają celami innych osób. Zdarza się, że osoby te myślą, że nam pomagają podrzucając co chwilę jakieś nowy cel. Tak naprawdę nasze cele mogą być mniejsze w oczach innych osób, a dla nas dużo bardziej korzystne.

M.S.G.: Jakie masz plany na przyszłość? Na tę najbliższa i trochę bardziej odległą?

M.M.: Na najbliższą przyszłość? Jestem młodym przedsiębiorcą. Od niedawna prowadzę własną firmę i rozwijam się w branży szkoleniowej, coachingowej i marketingowej. Robię właśnie takie małe kroki (śmiech). Dbam o to, żeby to były kroki, które mi służą. Stawiam je, jak mogę, najuważniej. Choć wiem, że może się zdarzyć kilka chwiejnych  (śmiech). Mam w tym, co robię ogromną przyjemność, dlatego też jest to plan na najbliższy czas - by rozwijać się jako przedsiębiorca. Jest to dla mnie nowa płaszczyzna do poznania. A w długofalowych planach? Myślę, że Katowice i świat stoją przede mną otworem (śmiech). Zarówno muzycznym, marketingowym, tym psychologicznym, trenerskim i coachingowym. To wszystko się ze sobą zazębia. Na swoim blogu opisałam trzy wartości, które są ze mną spójne. To jest kuchnia, inspiracje i równowaga. Uważam na to, by ta równowaga była w moim życiu obecna. To czasem jest przewaga jednej aktywności, drugiej lub trzeciej, a czasem są one w jednym ułożeniu i to też jest dobrze. Każda z tych wartości jest dobra i ja też trochę poddaję się temu, jeśli w danym momencie angażują mnie różne aspekty. Daję sobie jednak na to przyzwolenie oraz liczę na to, że moja przyszłość to będzie bardzo owocny czas.

M.S.G.: Czy to oznacza, że zostaniesz na Śląsku dłużej?

M.M.: Tak się składa, że tak (śmiech). Tak, zostanę na dłużej, bardzo mi się tu podoba. Mam już tutaj znajomych, mam też osoby, które są mi bardzo bliskie. Na pewno w najbliższym czasie, w najbliższych kilku latach jest taka opcja, że tutaj zostanę (śmiech). Noo…i tak. Zostanę…(śmiech).

M.S.G.: W takim razie życzę Ci powodzenia w realizacji planów i trzymam mocno kciuki. Życzę również, aby w dalszym ciągu Śląsk Ci służył. Żebyś mogła tu rozkwitać z tak dobrym „flow”, jak do tej pory. Dziękuję za spotkanie „po latach” i ciekawą rozmowę.

M.M.: Ja Tobie również dziękuję.

Autorka: Marzena Szymków-Gac - coach, mediator, doktorantka

o180 Kreatywnie Pozytywnie - Agencja Reklamowa
Baner_Meble_Hubertus

Używamy Cookie

Ta strona używa cookie
zgodnie z ustawieniami
Twojej przeglądarki.
Czytaj więcej

Wyrażasz zgodę?

TAK
NIE